Świat Lily

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Gry

Ogłoszenie

Tak, w galerii pojawiają się obrazki, przedstawiające moje małe wyobrażenia bohaterów. Obrazki dodawać może każdy użytkownik więc jeśli macie inne zdanie niż ja - śmiało! :)

#1 2012-05-24 22:43:53

 nanina

Administrator

5112960
Zarejestrowany: 2011-11-27
Posty: 269
Punktów :   
WWW

Terence

Ok, ten fragment to efekt kolejnej mojej zabawy. Długo by tłumaczyć o co chodziło, długo by wyjaśniać skąd to się wzięło. Powiem więc tylko wszystko w skrócie - nudziło mi się, jest to efekt jednych z moich rozważań kiedy myślałam, co by można zrobić po śmierci Potterów w sprawie Syriusza. W tej wersji zakładamy więc że Lauren (jeszcze wtedy żyła, kiedy to było!) okazała się być uparta i nie popuściła a Peter... załóżmy że uznał iż Ministerstwo jest mniej groźne i ma mniej szans na dopadnięcie go niż wściekła Lauren.

Ps. Kocham Terenca

Życie jako szczur, nie należy do najtrudniejszych. Łatwo wtopić się w otoczenie, nikt nie zwraca na ciebie uwagi, a w miejskich koszach na śmieci nie trudno znaleźć coś do jedzenia. Peter był przekonany, że może żyć tak latami, a jeśli się dobrze postara, może uda znaleźć mu się znaleźć rodzinę, która przygarnęłaby go pod swój dach.
Wprawdzie życie jako szczur, odmawiało mu wielu przyjemności, które cenił jako człowiek, jednak to był jedyny sposób na zachowanie życia. Przynajmniej na razie.
Znosił więc wszystkie niedogodności. Jedynym z czym nie mógł sobie poradzić, to umysł.
Coraz częściej wracały do niego wyrzuty sumienia. Nie chciał źle, a przez własną głupotę i tchórzostwo, doprowadził do tragedii. Wpadł w pułapkę bez wyjścia. Teraz przyszło zapłacić nie tylko jemu ale i ludziom, którzy byli kiedyś dla niego bliscy.


Są dwie szkoły życia. Jedna, utrzymuje że wszystko ma swoje granice i przychodzi moment, gdy trzeba się poddać. Druga nie dopuszcza takiej możliwości, nakazując walczyć o swoje do końca.
Lauren walczyła. Chociaż powoli zaczynało jej braknąć sił – walczyła zaparcie stawiając wszystko na jednej szali. Nie godziła się z przegraną.

- To znów pani.
Uśmiechnęła się, słysząc rezygnację w głosie Aurora. Drzwi od gabinetu zamknęły się z cichym stuknięciem. Terance Weates podszedł do biurka i spojrzał na siedzącą przy stole kobietę, mierzącą go pełnym determinacji spojrzeniem.
- Mówiłem już pani, że nie mogę nic zrobić – powiedział, nim otworzyła usta – To nie leży w mojej mocy.
- Chce pan zamknąć śledztwo – oznajmiła z wyrzutem, jakby wytykała mu wielkie potknięcie.
- Taki mam zamiar. Nic więcej w tej sprawie się już nie dowiem – wyjaśnił, zupełnie zapominając, że wcale nie musi się przed nią tłumaczyć – Takie są procedury…
- Wie pan, co sądzę o pana procedurach – burknęła, wyjątkowo niegrzecznie, układając ręce na krągłym brzuszku. Terance przyglądał jej się z rezygnacją, czując, że jest w punkcie z którego nie znajdzie dobrego wyjścia.
Doświadczenie zawodowe, zgromadzone fakty i dowody bezpodstawnie mówiły mu o winie Blacka a jednak gdy patrzył na tą dziewczynę, która dzień w dzień przychodziła tu od kilku miesięcy walcząc o ukochanego, wbrew wszystkim dookoła, nie mógł zrozumieć co nią kierowało. Czy naprawdę znała go aż tak dobrze i jako jedyna miała racje, czy może aż tak bardzo się myliła?
- Nic więcej nie mogę zrobić – powiedział w końcu twardo – Pani też radzę…
- Co, mam sobie odpuścić? – zaatakowała go, podnosząc się z widocznym trudem. Mężczyzna poczuł wyrzuty sumienia na myśl o tym, jak bardzo ta kobieta musiała się przez niego denerwować – Jestem wariatką, tak? Hormony uderzyły mi do głowy? Słyszałam to już setki razy, od pana, pana kolegów, moich przyjaciół i rodziny.
- Nie to miałem na myśli – usprawiedliwił się natychmiast (dlaczego?) – Bardzo chciałbym pani pomóc, jednak nie mogę zrobić nic więcej…
- Wierzy mi pan? – zapytała po raz pierwszy od kilku miesięcy, zaciskając usta w cienką linię. Milczał – Wierzy mi pan?
- Biorę pod uwagę wszystkie możliwości – oznajmił dyplomatycznie – I wysłuchuję wszystkich wersji. Ocena nie leży jednak w mojej mocy…
Prychnęła.
- Czyli pan nie wierzy – powiedziała krótko, doskonale odgadując jego myśli.
- Panno King – podjął łagodnie – Obiecałem pani, że zrobię co w mojej mocy, żeby dowieść prawdy i dotrzymałem słowa. Nic więcej nie jestem w stanie zrobić. Bardzo proszę, wiem, że to bardzo trudne ale lepiej dla pani i wszystkich innych będzie, jeśli pani zrezygnuje…
- Proszę na mnie spojrzeć – warknęła zirytowana – Mam małego synka, drugie dziecko urodzę za kilka tygodni. Powinnam teraz wybierać tapetę do dziecinnego pokoju i szukać odpowiedniego łóżeczka, a moim największym problemem powinien być wystrój sypialni i model wózka. Naprawdę pan uważa, że marnowałabym czas dla kogoś, kto nie byłby tego wart?
- Nie, nie uważam tak.
- Wiec proszę mi powiedzieć, że nie siedzę tu na darmo od kilku miesięcy i sprawa będzie trwać dopóki, dopóty nie znajdzie pan bezwzględnego dowodu na to, że mój narzeczony jest niewinny.
- Przykro mi, ale nie mogę – powiedział krótko mężczyzna – To wszystko, co jestem w stanie zrobić. Proszę zająć się sobą i dziećmi…
- Robię to cały czas – prychnęła Lauren, odwracając się na pięcie ale nie ruszyła się o krok. Stała nieruchomo, dotykając brzucha a jej twarz pobladła nagle. Terance spojrzał na nią z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
- Proszę pani, wszystko w porządku? – zapytał, podchodząc. Przez chwilę milczała a potem posłała mu wściekłe spojrzenie i wyszła bez słowa. 

Peter słyszał wiele jako szczur. Nie było to trudne, o pewnych sprawach zawsze wśród czarodziejów było głośno a te które go interesowały były ostatnimi dniami głównym tematem rozmów.
Londyńskie kanały były bardzo uczęszczane przez szczury i inne pomniejsze gryzonie. Łatwo było wpleść się w tłum i pozostać nie zauważonym, a trzeba wiedzieć że nawet zwierzęta głośno dyskutowały między sobą o tym co dzieje się „na górze”. W końcu wydarzenia ostatnich miesięcy wstrząsnęły nie tylko czarodziejami, ale i resztą magicznego świata. Nawet tego podziemnego.
Peter łatwo zdobywał informacje o  wszystkim, nawet o tym co dzieje się z Zakonem Feniksa.
Informacje były dla niego ważne nie tylko ze względu na ciekawość, ale też jego własne bezpieczeństwo. Wiedział, że Lauren nie ma zamiaru odpuścić, chociaż nikt jej nie wierzy. I chociaż był pewny, że nikomu z Ministerstwa nie przyjdzie ochota poszukiwania wśród tysięcy szczurów tego jednego, miał dziwne przeczcie że należy coś z tym zrobić. Bo lata znajomości nauczyły go wierzyć, że z rudymi się nie zadziera. Zwłaszcza z tak pamiętliwymi jak Lauren.

Terance wkroczył do biura, łapiąc różdżkę.
- Zbieraj się – rzucił do Nortona, który siedział przy stoliku, wypisując dokumenty – Mam cynk, że za Londynem w opuszczonym budynku po rodzinie mugoli, zbierają się Śmierciożercy.
- Myślałem, że już wszystkich mamy – powiedział chłopak, wstając i wybiegając za szefem.
- Widać, nie wszystkich – mruknął – Cholera mnie weźmie z tą robotą.

Aportowali się na pokryty zaroślami teren przedmieścia Londynu. Stał tam tylko jeden budynek, duży, potężny z powybijanymi szybami, który wyglądał na opuszczony od lat.
- Szefie, nie potrzebujemy wsparcia?
- Najpierw trzeba się rozejrzeć. Trzymaj różdżkę w pogotowiu – polecił Terance. Norton pokiwał głową, i zaczął rozglądać się dookoła. Nagle w zaroślach coś się poruszyło i zza drzewa wyszedł mężczyzna. Julian Norton zamrugał oszołomiony.
- Szefie... Szefie -  dźgnął Weatesa różdżką w bok, nie spuszczając wzroku z stojącego naprzeciw niego mężczyzny - Szefie...
- Nie teraz - Mruknął Terance, wpatrując się w opustoszały budynek. Stażysta jednak nie rezygnował.
- Szefie, szef powinien to zobaczyć...
- Co znów...? - Auror obrócił się i spojrzał zirytowany w miejsce, które wskazywał Norton.
- Szefie, czy to aby nie jest...? - zaczął chłopak, stając nieruchomo. Weates ogłupiały wpatrywał się w twarz, którą widywał od kilku tygodni niemal codziennie i nagle po raz pierwszy od trzydziestu lat, nie wiedział co robić. Przecież on był martwy!
Kiedy mężczyzna poruszył sie, Terance zdecydował się do ataku. Sięgnął po różdżkę, o chwilę za wolno.
- Drętwota! – Peter Pettigrew, nie wiadomo skąd i kiedy wyciągnął różdżkę i w błyskawicznym tempie rozbroił Weatesa.
- Łap go! - zdążył krzyknąć Auror, nim zaklęcie go trafiło. Zaskoczony Norton wyszarpał różdżkę nim jednak zareagował, rozległ się huk a potem... Pettigrew zniknął.

- To ona! To na pewno jej sprawka! - Weates chodził po gabinecie, z jednego końca do drugiego, przyciskając do czoła lodowy okład. Kipiał z wściekłości - Jestem tego pewny!
- Sprowadzić ją? - zapytał Norton, od razu wstając. Terance spojrzał na niego wzrokiem bazyliszka.
- Siadaj! Teraz wiesz co robić, ale gdy była potrzeba pomoc, stałeś i gapiłeś się jak idiota! Czemu nie działeś od razu!?
- Nie byłem pewny, szefie. Jeśli to by nie był on - powiedział zakłopotany chłopak - Miałbym potem poważne kłopoty, gdybym wszczął bezpodstawną walkę. Zgodnie z dekretem numer dwadzieścia sześć paragraf trzeci prawa aurorów...
- Znam prawo, idioto! Teraz masz dużo większe kłopoty! Przez ciebie nie udowodnimy, kto to był!
- Sądzę, że to był Peter Pettigrew, szefie - wyjaśnił niezbyt rozgarniętym tonem mężczyzna. Weates warknął gardłowo.
- Kretynie, Pettigrew nie żyje! Sam zbierałem jego resztki do metalowej puszki! Ktoś próbuje nas wykołować i ja doskonale wiem, kto!
- Wezwać ją? - powtórzył chłopak, wstając.
- Siadaj, mówię! Nic jej nie udowodnimy, kretynie! Ale ja wiem, że to jej sprawka... - warknął, i znów zaczął przechadzać się w jedną stronę do drugiej - To na pewno ona, przeklęta dziewucha, przez nią nigdy nie zamknę tego cholernego śledźctwa...
- Szefie... - zaczął nieśmiało Norton, decydując się, że powinien podzielić się swoimi spostrzeżeniami z przełożonym.
- Czego!?
- Szefie, ja jednak uważam, że to był Pettigrew i... i sądzę, że powinniśmy podjąć się przesłuchania Blacka... ponownie - zakończył kulawo, kurcząc się pod spojrzeniem szefa. Weates znów warknął gardłowo, wściekły jak jeszcze nigdy dotąd.
- Powtarzam ci, kretynie, że on jest martwy! To był zwykły wywar Wielosokowy! Gdy przepracujesz tyle lat co ja, będziesz potrafił perspektywicznie. Ta dziewucha próbuje nas wykiwać.
- Szefie, ale jemu brakowało palca.
Terance zatrzymał się nagle, powieka zadrżała mu w odruchu. Odsunął okład i spojrzał zapuchniętymi oczami na podwładnego.
- Coś ty powiedział? Czego mu brakowało?
- Palca. Wskazującego, prawej ręki - odpowiedział szybko chłopak, czując kropelki potu na czole - Zwróciłem na to szczegółową uwagę. Stał naprzeciw szefa, trzymał różdżkę po tej samej stronie, co szef, a szef przecież jest leworęczny. Wywar Wielosokowy, odważa wygląd osoby w stanie aktualnym podczas pobrania materiału, a więc nie było szans, by ktokolwiek zdobył go po śmierci Pettigrew gdyż... palec jest u nas... - dokończył, zawstydzony lekko swoim wywodem. Weates przeklną pod nosem.
- Czego od raz nie mówiłeś?
- Brak mi doświadczenia, proszę szefa.


"- Na lekcjach ciężko wam wykrztusić „profesorze", a teraz z taką rewerencją... Za to poziom elokwencji wyraźnie obniżony. Niedobrze, panno Wiem – I – Chętnie – Powiem. Nie dawaj się tak łatwo zaskoczyć. Widywałem w tym gabinecie dziwniejsze rzeczy, niż pijany Mistrz Eliksirów w idiotycznej pelerynie, pogryziony przez wampira.”
Rozmowy Trumienne

Offline

 

#2 2012-05-24 22:56:19

 nanina

Administrator

5112960
Zarejestrowany: 2011-11-27
Posty: 269
Punktów :   
WWW

Re: Terence

Znalazłam jeszcze jeden fragmencik, więc dodaję :

- To nie on, panie profesorze. To nie Syriusz zdradził Lily i Jamesa. Musi mi pan pomóc.
Albus Dumbledore zmierzył Lauren uważnym spojrzeniem błękitnych oczu. Siedziała na krześle, blada, zmęczona, na jej policzkach widać było ślady łez. Wydawało mu się, że zapadła się w sobie.
- To nie Syriusz – powtórzyła drżącym tonem – To nie on. To Peter, zamienili się. Ja wiem, ze to brzmi bez sensu, ale…
- Spokojnie, Lauren – powiedział łagodnie Dumbledore – Powiedz mi wszystko od początku. Powoli, z każdym szczegółem. Wszystko co wiesz.
Powiedziała. Opowiedziała mu o wszystkim, co wydarzyło się w ciągu kilku tygodni. Im dłużej mówiła, tym bardziej niespokojny głos miała. Czego to musiało trwać tak długo!?
Dumbledore siedział oparty w fotelu, patrząc się w okno. Chwilami miała wrażenie, że w ogóle jej nie słucha, pogrążony w swoich myślach. Nie odzywał się nawet słowem, w gabinecie słychać było tylko jej głos. Kiedy skończyła, przez chwilę panowała głucha cisza.
- Powiedziałaś to wszystko Aurorom? – zapytał, nadal na nią nie patrząc.
- Nie wierzą mi. Nie jestem wiarygodna, jako jego narzeczona – wyszeptała cicho i po chwili dodała – Pan też mi nie wierzy.
- Wierzę – odwrócił się w jej stronę – Obawiam się jednak, że twoje słowo to za mało.
- Zna go pan, wie, że James i Lily byli dla niego rodziną. On by nigdy ich nie skrzywdził! Nigdy!
- Wiem. Ale oni tego nie mogą wiedzieć. Nawet, jeśli uwierzą, że to nie Syriusz zdradził, co pewnie byłoby możliwe, nie wiele to zmieni, Lauren. Syriusz jest oskarżony o morderstwo trzynastu osób, są świadkowie. Tutaj nawet moje wstawiennictwo nie pomoże.
- On ich nie zabił – powiedziała twardo kobieta – Nie zrobił tego. Nie mógłby tego zrobić.
- Wierzę w to, naprawdę. Ale moja moc nie jest tak duża, żeby to udowodnić. Musimy stanąć przed twardymi faktami, które są nie do podważenia. Nie żyje trzynaście osób a wszystko co wiemy, wskazuje na winę Syriusza.
- Musi być jakiś sposób. Musi. Wywar prawdy, oklumencja… - wyszeptała rozpaczliwie, łapiąc się wszelkich desek ratunku. Dumbledore spojrzał na nią smutnym wzrokiem.
- Jesteś rozsądną czarownicą. Wiesz, tak jak wiem i ja, że istnieją sztuczki, dzięki którym można oszukać najlepsze wywary i najlepszych oklumentów.
- On tego nie zrobił. Ja to wiem, panie dyrektorze. Jestem pewna, że Syriusz nie zabił tych wszystkich ludzi. Musi być na to jakieś wytłumaczenie, proszę mi pomóc. Tylko pan może tego dokonać.
- Schlebiasz mi dziecko, ale jestem tylko człowiekiem. Oczywiście – dodał z powagą – zbadam to tak bardzo na ile pozwoli mi na to sytuacja, ale obawiam się, że niestety nie wiele mogę zrobić.
- On jest wszystkim co mi pozostało – wyszeptała cicho Lauren – Mam tylko jego. Nie mogę go stracić, on tego nie zrobił, ja to wiem. Syriusz jest dobrym człowiekiem…
- Wiem. I obiecuję, że zrobię co w mojej mocy, żeby mu pomóc. Musisz być jednak przygotowana na to, że może się nie udać.
Wstała, zapięła płaszcz, owinęła się szalikiem i spojrzała na dyrektora.
- Musi się udać – powiedziała cicho – Dziękuję.


Nie umiem jakoś wykorzystać fragmentów z Lauren na kogoś innego, to po prostu nie jest to samo, a jednak każdy jest inny i każdy trochę inaczej by reagował, stąd dodaję. Gdy przyjdzie czas napiszę to na nowo po prostu


"- Na lekcjach ciężko wam wykrztusić „profesorze", a teraz z taką rewerencją... Za to poziom elokwencji wyraźnie obniżony. Niedobrze, panno Wiem – I – Chętnie – Powiem. Nie dawaj się tak łatwo zaskoczyć. Widywałem w tym gabinecie dziwniejsze rzeczy, niż pijany Mistrz Eliksirów w idiotycznej pelerynie, pogryziony przez wampira.”
Rozmowy Trumienne

Offline

 

#3 2012-05-28 16:43:23

 Asiexz

Użytkownik

8269288
Skąd: Gliwice
Zarejestrowany: 2011-11-28
Posty: 129
Punktów :   

Re: Terence

Faajnee! Podobał mi się dialog Terence'a i jego pomocnika

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.trava.pun.pl www.zawada.pun.pl www.21-kr.pun.pl www.dyrtownia.pun.pl www.telekomunikacja.pun.pl